ROZMOWA Z DOMINIKĄ KNAPIK

ARTYSTKA HYBRYDYCZNA

Nie lubię orto­dok­syj­nych podzia­łów, inte­re­suje mnie teatr, taniec i per­for­mans, inte­re­suje mnie muzyka, więc dla­czego mia­ła­bym mówić: jestem tylko (albo: aż) tan­cerką.
„Artystka hybrydyczna”, z Dominiką Knapik rozmawia Marta Michalak, „Didaskalia” nr 107, luty 2012.

Foto: Dominik Więcek

Kim jesteś? Aktorką, tan­cerką, cho­re­ografem? Czy masz potrzebę, żeby się w ten spo­sób defi­nio­wać? Oba­wiam się, że nawet jeśli nie masz takiej potrzeby, to inni będą ją mieli.
Nie mam takiej potrzeby, ale ludzie czę­sto mi zadają to pyta­nie i chyba rze­czy­wi­ście chcą wie­dzieć, czy jestem aktorką, tan­cerką czy cho­re­ografem. Daw­niej się dener­wo­wa­łam i mówi­łam: wybierz sobie. Kie­dyś na potrzeby mar­ke­tingu stwo­rzy­łam ter­min „myślący aktoro-tan­ce­rzo-cho­re­ograf”. Zależy, jak na to spoj­rzy­my…

Pyta­nie, jak ty na to patrzysz, jak to wygląda od środka.
Nie zadaję sobie takich pytań. Myślę, że te światy się prze­ni­kają. Nie lubię orto­dok­syj­nych podzia­łów, inte­re­suje mnie teatr, taniec i per­for­mans, inte­re­suje mnie muzyka, więc dla­czego mia­ła­bym mówić: jestem tylko (albo: aż) tan­cerką. Cho­ciaż zda­rza się, że wystę­pu­jemy na festi­walu teatral­nym i dowia­du­jemy się, że zro­bi­li­śmy cie­kawy spek­takl, tylko jest w nim za dużo tańca, a z kolei na festi­walu tanecz­nym – że za dużo teatru.

Zaw­sze wie­dzia­łaś, że chcesz funk­cjo­no­wać na prze­cię­ciu tych dwóch świa­tów?
Po szkole teatral­nej prze­ży­łam trzy lata zapa­ści. Dosta­łam wyróż­nie­nie na festi­walu szkół teatral­nych, myśla­łam, że to mi otwiera wszyst­kie drzwi. Poszłam na roz­mowę do Teatru Ludo­wego, w któ­rym gra­łam w spek­taklu muzycz­nym, byłam też w Teatrze im. Sło­wac­kiego. Poje­cha­łam do kilku teatrów w War­sza­wie i nie wpusz­czono mnie poza por­tier­nię. Nie umia­łam sobie pora­dzić. Dzwo­nić do dyrek­to­rów? Nie wie­dzia­łam, jak to się robi, może byłam za mało ope­ra­tywna, nie mia­łam dość sil­nego impe­ra­tywu. Nie byłam pewna, czego chcę. Marzy­łam o tym, żeby stu­dio­wać w P.A.R.T.S. w Bruk­seli, ale nie było to wtedy pro­ste ze wzglę­dów finan­so­wych. Żyłam ze śpie­wa­nia na impre­zach, pra­co­wa­łam przy even­tach dla firm. Gra­łam w szkol­nych egza­mi­nach reży­se­rów, u Michała Zadary, Michała Bor­czu­cha, Krzyśka Gar­ba­czew­skiego, zagra­łam w fil­mie Kata­to­nia Jacka Nagłow­skiego. Poje­cha­łam do Islan­dii i wystę­po­wa­łam w spek­taklu w Rej­kia­wiku, prze­szłam też warsz­taty taneczne w Bruk­seli.

A co było momen­tem prze­ło­mo­wym?
Prze­ło­mem było spo­tka­nie z Wojt­kiem Klim­czy­kiem. Woj­tek był jesz­cze w szkole teatral­nej, zagra­łam w jed­nym z jego egza­mi­nów. Rok póź­niej dowie­dzia­łam się, że Stary Bro­war w Pozna­niu reali­zuje Solo Pro­jekt. I przy­go­to­wane wspól­nie z Wojt­kiem solo Jak wam się podo­bam w Sta­rym Bro­warze w ramach Solo Pro­jekt w 2007 roku było prze­ło­mem w sen­sie arty­stycz­nym.

Oglą­da­jąc teraz reje­stra­cję tego spek­taklu, mia­łam wra­że­nie, że kon­sty­tu­uje się w nim już bar­dzo wyraź­nie twój słow­nik ruchowy. Zło­żony w dużej mie­rze z póz, pod­da­nej sil­nej for­ma­li­za­cji gestyki codzien­no­ści, ele­men­tów ćwi­czeń. W tańcu czę­sto jak gdyby „zatrzy­mu­jesz się” na pozio­mie ćwi­cze­nia. I z tych ele­men­tów, pod­da­jąc je róż­nego rodzaju mody­fi­ka­cjom, two­rzysz sekwen­cje taneczne.
Masz rację, na pewno poja­wia się w tym spek­taklu rodzaj alfa­betu. Wola­ła­bym nie mówić tu o języku cho­re­ograficznym, bo wydaje mi się, że potrzeba czasu, aby taki język się wytwo­rzył.

Pozo­stańmy przy okre­śle­niu „alfa­bet” – jak ten alfa­bet powsta­wał?
Pod­czas pracy nad tym solo Woj­tek uważ­nie obser­wo­wał każdą z prób. Gdyby nie on, pew­nie w dal­szym ciągu tań­czy­ła­bym tak, jak wtedy wyda­wało mi się, że powinno się tań­czyć. Tań­czyć po to, żeby się wyżyć. Ale Woj­tek pytał: co to jest? Mówi­łam, czym to jest dla mnie, a on mówił, co widzi. W taki, bar­dzo pro­sty spo­sób, poprzez reduk­cję, doszli­śmy do tego, co osta­tecz­nie poja­wia się w spek­taklu. W Jak wam się podo­bam pra­co­wa­li­śmy z Wojt­kiem nad tym, jak i co lubię tań­czyć, jakie tech­niki są zapi­sane w moim ciele, nad moim wykształ­ce­niem. Tema­tem spek­taklu byłam ja – moje ciało, rodzaj eks­pe­ry­mentu na ciele reali­zo­wa­nego na oczach widza. W jed­nej ze scen spek­taklu neguję swoją toż­sa­mość, zakła­da­jąc koszulkę na głowę. W war­stwie muzycz­nej poja­wia się wtedy zre­mik­so­wany Pur­cell.

Pur­cell poja­wia się też pod koniec spek­taklu, kiedy śpie­wasz lament Dydony.
Tak, to rodzaj nawią­za­nia do Piny Bau­sch… Jak wam się podo­bam jest dla mnie nie tylko spek­taklem o tym, jakie mam ciało, ale też o całej mojej edu­ka­cji.

Czy także o tym, „jak wam się podo­bam, kiedy uży­wam mimiki twa­rzy”?
Mam dosyć mocną mimikę; zakła­dam bluzkę na głowę także po to, żeby ją zre­du­ko­wać. Niek­tó­rzy ocze­ki­wali, że ten spek­takl będzie teatralny, że będę w nim aktorką, że będę uży­wać narzę­dzi, któ­rych mnie nauczono w szkole teatral­nej.

Uży­wasz teraz na co dzień tych narzę­dzi? Czy jest coś, co szkoła ci dała i z czego czer­piesz w pracy?
Myślę, że lek­cją, jaką wynio­słam ze szkoły teatral­nej, jest to, że na sce­nie nie ma mowy o deko­ra­cyj­no­ści. Istotne jest, po co wcho­dzisz na scenę.

Mówisz o moty­wa­cji psy­cho­lo­gicz­nej?
W szkole teatral­nej to psy­cho­lo­giczne zada­nie. Ale cho­dzi o zada­nie sobie tego pyta­nia także na innym pozio­mie – po co to robię, z jakiego powodu podej­muję ten temat. Tuż po szkole teatral­nej chcia­łam zapo­mnieć o wszyst­kim, czego się tam nauczy­łam, sku­pić się tylko i wyłącz­nie na tańcu. Teraz korzy­stam z tych narzę­dzi wtedy, kiedy są mi potrzebne.

Jak wam się podo­bam był prze­ło­mem także dla­tego, że spek­takl bar­dzo wyra­zi­ście zaist­niał w obiegu festi­wa­lo­wym, gra­łaś go wie­lo­krot­nie.
Wcze­śniej nie ist­nia­łam w świe­cie tańca, jeździ­łam na warsz­taty, pra­co­wa­łam jako aktorka, po szkole teatral­nej mia­łam kilka lat dziw­nego stanu „pomię­dzy”, i naraz dzięki temu jed­nemu spek­taklowi wystą­pi­łam na wszyst­kich festi­wa­lach w Pol­sce i na kilku za gra­nicą, poka­za­łam to przed­sta­wie­nie w Holan­dii, w Sta­nach. Ostat­nio oglą­da­łam zdję­cia z tego spek­taklu, i doszłam do wnio­sku, że na­dal się pod nim pod­pi­suję, i chęt­nie bym kie­dyś do niego wró­ciła. Bar­dzo się zmie­ni­łam i zmie­niło się też moje ciało, mam za sobą inne doświad­cze­nia sce­niczne, ruchowe, cho­re­ograficzne, więc bar­dzo jestem cie­kawa, jak by ten spek­takl teraz wyglą­dał.

Foto: Dominik Więcek