2009

fragmenty dyskursu miłosnego

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Przed­sta­wie­nie, któ­rego reży­se­rii pod­jął się Rado­sław Rych­cik, jest próbą odtwo­rze­nia poję­cio­wych, a także cie­le­snych kodów, jakie dozwo­lone są w kul­tu­rze do wyra­że­nia tego gra­nicz­nego uczu­cia. Ze strzęp­ków myślowo-cie­le­snego dys­kursu powstaje miło­sna insta­la­cja: arche­typy i ste­reo­typy, kli­sze zacho­wań, powtó­rze­nia, ikony gestów. Tutaj mania­kal­nie zako­chany wkra­cza w sytu­ację ero­tyczną, tu tęskni za wiecz­nie nie­obec­nym uko­cha­nym, tu zaraża widza afek­tem. Dusi się, krę­po­wany naka­zem i zaka­zem, bun­tuje się prze­ciwko cen­zu­ro­wa­niu miło­snej obsceny, gład­kim scen­kom rodza­jo­wym, osa­mot­nie­nie­niu, sen­ty­men­tal­no­ści. Rozna­mięt­niony i roze­dr­gany, odrzuca reguły kul­tu­ral­nej gry, która pozwala czer­pać jedy­nie z rezer­wu­aru dozwo­lo­nych form miło­snej eks­pre­sji.

Reży­se­ria: Rado­sław Rych­cik
Cho­re­ogra­fia: Domi­nika Kna­pik
Sce­no­gra­fia: Łukasz Bła­że­jew­ski
Opra­co­wa­nie muzyczne: Rado­sław Rych­cik
Opra­co­wa­nie tek­stu i dra­ma­tur­gia: Anna Her­but
Obsada: Klara Bie­lawka, Mar­cin Bosak, Joanna Drozda, Adam Gra­czyk
Pre­miera: 31.01.2009

Zdjęcia: Jan Zamoyski

Recenzje

Akto­rzy odgry­wają różne formy i momenty stanu zako­cha­nia. Od uro­czej i kokie­te­ryj­nej zalot­no­ści, przez stan roz­kosz­nego zachwytu i bło­giej roz­ko­szy, coraz więk­szej roz­pa­czy i rezy­gna­cji despe­ra­cji, aż do osta­tecz­nej klę­ski i despe­ra­cji. Uzy­skują to za pomocą dyna­mi­za­cji, agre­syw­no­ści ruchów i gestów wyko­ny­wa­nych według pew­nego sche­matu, pro­wa­dzą­cych do napięć w ciele aktora – mają­cych dopro­wa­dzić do wyra­że­nia wysiłku i bólu podmiotu. (…)

Naj­waż­niej­sza więc w spek­ta­klu Rych­cika jest obec­ność akto­rów. Nie to, co mówią, ale to, co robią, jest dużo waż­niej­sze i bar­dziej atrak­cyjne teatral­nie. (…) Dopiero nie­po­ha­mo­wana mowa cie­le­snej eks­pre­sji jest ade­kwatna do wyra­ża­nia miło­snych figur. Dla­tego też akto­rzy posłu­gu­jąc się pew­nymi ukła­dami będą owe figury miło­sne kre­ślić. Będą bie­gać po sce­nie, tań­czyć, padać na zie­mię, wykrę­cać się w spa­zma­tycz­nych pozy­cjach. Naj­czę­ściej gene­ru­jąc nie­zwy­kłe naprę­że­nie – uzmy­sła­wiają, jak miłość prze­mie­nia się w cier­pie­nie, trud i ból. Jak uczy­nie­nie tego, aby „pra­gnie­nie zna­la­zło cał­ko­wite i nie­po­ha­mo­wane ujście” jest męczące i trudne – a może wręcz nie­moż­liwe.