Dominik Więcek
AUTOPORTRET: Dominika Knapik
Spotykamy się podczas prób do spektaklu Księgi Jakubowe (reż. Ewelina Marciniak) w Thalia Theater w Hamburgu. Widzę, jak pracuje z aktorami nad ruchem. Podobno jest dla nich jak matka, która kocha, ale wymaga. Tak podchodzi do pracy. Zakochuje się w zespole, ale gdy ma pracę do wykonania, jest w niej nieustępliwa. Regularnie współpracuje z teatrami dramatycznymi w Polsce i za granicą, tworząc choreografie do spektakli, a wśród reżyserów, z którymi pracowała, można wymienić m.in. Ewelinę Marciniak, Igę Gańczarczyk, Annę Smolar, Jana Klatę i wielu innych. Notka biograficzna Dominiki informuje, że jej styl charakteryzuje się poczuciem humoru, a ja dodałbym, że czuć to nie tylko w jej pracach, ale również podczas spotkania. Ma w sobie ogromną dozę dystansu do pracy i samej siebie. W naszej rozmowie opowiedziała mi o tym jak kształtowała, się jej droga artystyczna i jak rozwijała się kariera choreograficzna oraz o łączeniu pracy zawodowej z macierzyństwem.
Zdjęcie: Dominik Więcek
O początkach tańca
Zaczęłam tańczyć w wieku dziewięciu lat w Studium Baletowym Opery Krakowskiej, które zresztą nadal istnieje. To pewnego rodzaju popołudniowa szkoła baletowa, w której otrzymałam edukację w zakresie tańca klasycznego, ludowego, charakterystycznego, czy rytmiki. Dodatkowo jeździłam na warsztaty, m.in. na Międzynarodową Konferencję Tańca Współczesnego w Bytomiu, warsztaty organizowane przez Polski Teatr Tańca w Poznaniu, oraz uczyłam się poza Polską. Jako że moja szkoła funkcjonuje jako studium, a nie ogólnokształcąca szkoła baletowa, część osób ze środowiska uznaje takie wykształcenie za półprofesjonalne. Po takiej edukacji, aby otrzymać dyplom Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, trzeba go zrobić eksternistycznie, ja takiego tytułu nie posiadam. Zaraz po ukończeniu liceum dostałam się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (aktualnie: Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie), w związku z czym nie miałam czasu na przygotowania do egzaminu zawodowego. Kilka lat później zdobyłam za to dyplom zawodowego tancerza ZASP-u.
O poszukiwaniach własnej drogi
W trakcie i po studiach utrzymywałam się, tańcząc i śpiewając na różnego rodzaju wydarzeniach i imprezach biznesowych, wtedy bardzo popularnych. Opowiadając o tym teraz, mam dystans i lekkie poczucie żenady, ale dzięki temu miałam środki finansowe na opłacanie warsztatów i lekcji tańca. Tak to wyglądało do momentu, w który zaczęłam tworzyć choreografię w teatrach dramatycznych, oraz znalazłam informacje o naborze do programu Stary Browar Nowy Taniec w Poznaniu, gdzie w ramach Solo Projektu Joanny Leśnierowskiej i ArStations Foundation stworzyłam swój spektakl w 2007 roku.
W teatrze dramatycznym podlegam paradygmatowi tekstu, dramaturgii, logiki, czy narracji. Choreografia wpisuje się tu w już istniejące założenia: nawet jeśli praca zakłada kolektywność, to kapitanem spektaklu jest reżyser, co często wymaga niełatwych kompromisów. We własnych projektach czuję się najbardziej wolna i wyzwolona artystycznie, często działam bezkompromisowo. Mój pierwszy spektakl, solo jak wam się podobam,był poszukiwaniem autorskim, co było sporym wyzwaniem wobec samej siebie jestem najbardziej wymagająca, traktuję się bezlitośnie. Gdy pracuję z innymi, jestem bardzo empatyczna, nie potrafię taka być dla siebie. W pracy, szczególnie nad solo, potrzebuję partnera. W jak wam się podobam pracowałam z Wojtkiem Klimczykiem jako dramaturgiem, a w ostatniej pracy Agon (2020) moją partnerką była dramaturżka Patrycja Kowańska. Potrzebuje zewnętrznego obserwatora, z którym mogę dyskutować o pewnych ideach. Z dialogu wynikają decyzję. Gdybym pracowała zupełnie sama, to do premier prawnie by nie dochodziło, bo nigdy nie byłabym w pełni pewna i zadowolona ze swoich wyborów.
Postanowiłam potraktować dwumiesięczny czas rezydencji Solo Projekt w Poznaniu (2007) jako moment, by spróbować się określić. Kim ja osoba o wykształceniu baletowym, w zakresie tańca współczesnego i aktorstwa mogę być oraz co mnie interesuje. Ten spektakl pozwolił mi z powrotem wsiąknąć w środowisko tańca współczesnego. Miałam to szczęście, że prezentowany był na wielu festiwalach i na Polskiej Platformie Tańca w 2008 roku. W tym samym roku zostałam stypendystką programu danceWEB Europe w Wiedniu, gdzie przez sześć tygodni uczyłam się m.in. od Meg Stuart czy Jonathana Burrowsa. Po tym intensywnym czasie wiedziałam już, że to, co mnie interesuje, jest czymś pomiędzy teatrem a tańcem.
O definicji samej siebie
Całe życie problemem i pewnego rodzaju wyzwaniem było określanie kim jestem, aktorką czy tancerką. Już w Studium Baletowym, widziałam, że bardziej niż taniec klasyczny przyciągają mnie możliwości ekspresji w tańcu współczesnym, ale to były inne czasy. Jacek Łumiński dopiero rozkręcał działalność Śląskiego Teatru Tańca, wiedza i popularność na temat tego gatunku była wtedy znikoma. Z kolei w szkole teatralnej wiedziałam, że chcę się ruszać. Zostało to skonfrontowane z panującym wtedy kultem tzw. psychologicznego aktorstwa, gdzie poszukiwało się szlachetnej prostoty i prawdy, a nie wygibasów. Nie potrafiłam odnaleźć w tym przestrzeni na taniec, co komplikowało moje próby określenia siebie. Ostatnio dochodzę do wniosku, że jest się zawodowo tym, z czego się żyje, a jako że moim głównym źródłem utrzymania jest tworzenie choreografii, uważam się za choreografkę, mimo iż mam doświadczenia pracy jako tancerka, aktorka, a ostatnio jako reżyserka.
Przez bardzo długi czas czułam się, jakbym stała w rozkroku: pomiędzy tym, czy być aktorką, czy zająć się tańcem Wystąpiłam w filmie Katatonia Jacka Nagłowskiego, prowadziłam warsztaty, brałam udział w różnych projektach. Miałam możliwość pracy z reżyserami, którzy aktualnie są bardzo znani, a nasza współpraca zaczęła się, gdy byli na początku swojej drogi pracowałam m.in. z Krzysztofem Garbaczewskim, Radosławem Rychcikiem, Michałem Borczuchem, Michałem Zadarą czy Jarosławem Tumidajskim. Oczywiście nadal chciałam tańczyć i szukałam nowych możliwości rozwoju. Podczas studiów dodatkowo chodziłam na zajęcia, m.in do Janusza Skubaczkowskiego, czy Iwony Olszowskiej. W tamtym czasie bardzo chciałam studiować taniec na zagranicznej uczelni. Brałam udział w audycji do P.A.R.T.S. w Belgii. Dostałam się nawet do drugiego etapu, na który nie pojechałam. Było to już po ukończeniu studiów w szkole teatralnej. Czułam, że nauka w Brukseli mogłaby być czymś dla mnie właściwym, jednak w tamtym czasie studia poza Polską przekraczały moje i rodzinne możliwości finansowe. Poza tym, po ukończeniu PWST czułam pewnego rodzaju presję, że powinnam już zacząć pracować, zarabiać na życie. Zwłaszcza że osób zdających do szkoły teatralnej jest zazwyczaj ponad tysiąc, a wybieranych około dwudziestu. To daje poczucie wyjątkowości, szczęścia , szansy, którą wypada wykorzystać. Finalnie chyba zabrakło mi odwagi, by pojechać do Brukseli i determinacji, by studiować kolejne cztery lata. PWST ukończyłam w 2002 roku, a dopiero cztery lata później, w 2006 roku, zrozumiałam, że taniec jest tym, czym chcę się zajmować.
O pracy choreograficznej
Gdy zaczynałam pracować jako choreografka, mimo iż miałam ogromne szczęście i trafiałam na reżyserów chętnych do współpracy, to instytucja, w której pracowaliśmy, niekoniecznie była na mnie gotowa. Trudne były rozmowy z dyrektorami i ustalanie warunków finansowych, zwłaszcza gdy rola choreografa była dla nich na samym dole drabiny twórców. Wiele lat zajęło mi podkreślanie odpowiedzialności, jaką na siebie bior,ę pełniąc rolę choreografki, udowodnienie, że moja praca z żywym organizmem, materią ciała, nie jest mniej wartościowa niż praca kostiumografa z tkaniną, czy scenografa z tworzywem, jak np.: drewno, czy metal. Moja droga zawodowa rozwijała się równocześnie ze wzrostem potrzeby choreografii w teatrze dramatycznym w Polsce. W spektaklach pojawiało się coraz więcej ruchu, ciała, fizyczności. Teraz, po latach pracy, gdy środowisko twórców i odbiorców zobaczyło, że to, co robię, ma sens i swoją wartość, jest mi łatwiej, nie muszę już tak walczyć. Jestem bardziej rozpoznawalna, zespoły, z którymi pracuję, dają mi kredyt zaufania już na samym początku pracy. Wszyscy są dużo bardziej otwarci na współpracę, wiedzą, że mogę wzbogacić ich spektakl. Sytuacje, w których muszę znowu udowadniać i przekonywać innych do znaczenia choreografii, raczej mnie już nie spotykają. Jets to możliwe także dzięki pracy reżyserów, którzy dookreślają moją pracę, dają na nią przestrzeń.
O pracy i życiu w Niemczech
Historia jest prosta. Klika lat temu Jan Klata zaprosił mnie do współpracy nad Zbrodnią i karą w Schauspielhaus Bochum. Tam poznałam mojego przyszłego męża, który jest reżyserem świateł. Szybko zaczęłam pracować z ciekawymi reżyserami, jak m.in. Olaf Kröck czy Julia Wissert. Ponadto reżyserka, z która współpracowałam wielokrotnie, Ewelina Marciniak, zaczęła więcej pracować w Niemczech. Poznałyśmy się, gdy byłam świeżo po szkole teatralnej, a ona studiowała reżyserię. Bardzo dobrze pracowało się nam razem, tworząc spektakl Der Boxer (2019)w Thalia Theater w Hamburgu, za którego reżyserię otrzymała prestiżową nagrodę Der Faust. Gdy dostała propozycję stworzenia kolejnego spektaklu, na temat wybrała Księgi Jakubowe na podstawie powieści Olgi Tokarczuk(premiera: 2021). Do realizacji spektaklu zaprosiła ten sam zespół realizatorów, w tym mnie, oraz innych polskich twórców: Julię Kornacką, Jarka Murawskiego, Mirka Kaczmarka, czy Jana Duszyńskiego. Znacznie łatwiej pracuje się w teamie, który się zna i z którym można się swobodnie komunikować. Większość z nas nie mówi w języku niemieckim, więc komunikacja między nami po polsku znacznie ułatwia i usprawnia pracę. Poza tym to naprawdę świetni twórcy, zaproszeni do współpracy nie ze względu na narodowość, a ogromne umiejętności.
Nie jest łatwo przenieść karierę do innego kraju, zazwyczaj wiąże się to z zaczynaniem od zera. Ja dostałam prezent od losu. Praca tutaj po prostu się pojawiła i to od razu w dużych teatrach. Naprawdę czuję się szczęściarą. Jestem pracoholiczką, nieustannie pracuję, realia są takie, że ciągle podróżuję sama już czasami nie wiem, gdzie jest mój dom Aktualnie uważam, że w Bochum, gdzie jest moja rodzina, oraz w Krakowie, z którego pochodzę. Wszyscy moi przyjaciele i cała moja przeszłość osadzona jest w Polsce, więc tęsknię za tym miejscem i za tamtymi ludźmi. W Niemczech czuję się dobrze, teatr jest tutaj na lepszym poziomie finansowym, dzięki czemu otrzymuję znacznie większe wsparcie logistyczne. Istnieje także więcej instytucji wspierających i odpowiedzialnych tylko za taniec. W Polsce możliwości realizacji spektakli niezależnych nie ma zbyt wiele, podobnie jest z późniejszą eksploatacją spektakli.
Nie mówię biegle po niemiecku. Z mężem rozmawiam po angielsku, mój syn Feliks jest wychowywany dwujęzycznie i rozmawiam z nim po polsku. Nadal funkcjonuję w sporym rozstrzale pomiędzy krajami. Właśnie skończyłam próby w Thalia Theater w Hamburgu, a za kilka dni wyjeżdżam do Wrocławia, gdzie z Patrycją Kowańską, Karoliną Mazur, Bartholomäusem Kleppkiem i Wolfgangiem Macherem będziemy tworzyć mój autorski spektakl Tiki i inne zabawy we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, następnie znowu wrócę do Niemiec, do kolejnej produkcji. Bardzo chcę dalej pracować w Polsce, funkcjonować oraz pracować w obu krajach. Wierzę, że mi się to uda.
O wychowywaniu syna i pracy zawodowej
Trudno połączyć życie zawodowe z macierzyństwem, niezależnie od wykonywanego zawodu. To, czym się zajmuję, idzie w parze z częstym podróżowaniem, co wiąże się z rozłąką, tęsknotą. Na początku zabierałam swojego syna wszędzie ze sobą. Starałam się z nim spędzać jak najwięcej czasu, zabierałam go na próby, miałam wsparcie męża, czy niani. Teraz Feliks ma trzy lata, chodzi do przedszkola, kiedy mnie nie ma, to spędza czas ze swoim tatą, widuję go głównie w weekendy. Czuję w związku z tym spory dyskomfort, z którym cały czas się mierzę. Tradycyjnie to ojciec jest tym, który pracuje i podróżuje, a matka tą, która w domu opiekuje się dzieckiem. Zadaję sobie pytanie, dlaczego miałabym czuć poczucie winy w związku z tym, że w naszym przypadku jest na odwrót Czy to czyni mnie złą matką To skomplikowany temat i zawsze chodzi w nim o czas. Jestem kobietą, mam syna, ale jestem też artystką. Aktualnie nie mogę już wszystkiego zaplanować np. tego, czy moje dziecko akurat nie zachoruje. Bycie matką w tym zawodzie wymaga empatii ze strony innych ludzi, nie chodzi tu wcale o specjalne traktowanie. Teatr i taniec to nie praca, o której zapomina się, gdy kończy się próba. Gdy ma się rodzinę, ten system wywraca się do góry nogami, ale widzę również plusy takiej sytuacji. Uczę się stawiać granice między życiem prywatnym a zawodowym, więcej odmawiać. I uczę się też logistyki. Wierzę, że dziecko wychowane w artystycznej rodzinie ma inne życie, obserwuje próby ruchowe w teatrze, poznaje ludzi otwartych, zwariowanych, jest bodźcowane w niebanalny sposób. Znalezienie balansu, nawet w tak niestandartowej sytuacji jest możliwe. Kluczem jest chyba pozbycie się poczucia winy. Opowiedziałam o tym w Agonie znacznie lepiej niż potrafię to teraz wyrazić słowami. Sam fakt, że zrobiłam spektakl, gdzie wcielam się w mojego syna, który po mojej rzekomej śmierci, na terapii próbuje odgrywać i tańczyć mnie, mówi o tym, jak skomplikowany jest ten wątek. Staram się też nie popadać w przesadę. Jest wiele matek w teatrze. Jest wiele kobiet matek, które pracują! Teatr to praca. Ważne jest dla mnie, by umieć o nim rozmawiać w ten sposób, o tym że to zawód taki sam, jak każdy inny.
Wysłuchał, wypytał, zanotował i zapisał Dominik Więcek
Zdjęcia wykonano podczas prób nad spektaklem Księgi Jakubowe w Thalia Theater w Hamburgu.
Zdjęcie: Dominik Więcek